Legia Warszawa wygrała pierwszy mecz drugiej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów, ale i tak pozostawiła niesmak w ustach kibiców. Fani stołecznej drużyny nie mają zbyt wielu powodów do zadowolenia, a po kuriozalnej sytuacji z boiska zszedł z kontuzją Bartosz Kapustka. Jeśli Legia dalej będzie grać w ten sposób, to trudno wróżyć jej sukcesy w tegorocznej edycji LM.
Pierwsza runda
Awans do drugiej rundy eliminacyjnej Legia uzyskała po dwukrotnym pokonaniu norweskiej drużyny FK Bodø/Glimt. Po dwumeczu nastroje były raczej pozytywne – w tamtych spotkaniach polska ekipa wykazała się doskonałym przygotowaniem taktycznym, do tego pomogły indywidualne przebłyski Luquinhasa czy Skibickiego. Do tego Legia wcale nie była pewnym faworytem. Niektórzy eksperci wydawali się sądzić, że to Norwegowie mają większe szanse na awans. Ostatecznie wszystko skończyło się jednak szczęśliwie dla polskiej piłki klubowej i w zrozumiały sposób apetyty kibiców uległy zaostrzeniu.
Jeszcze więcej optymizmu wzbudziło losowanie rywala w drugiej rundzie. Padło na Florę Tallin, czyli estońską ekipę, która po raz pierwszy awansowała do tego etapu eliminacji – wcześniej dwukrotnie udało jej się tylko od niego zaczynać i odpaść. Spokojnie można powiedzieć, że taki wynik losowania był jednym z najbardziej pomyślnych, jakich można się było spodziewać. Mógł się trafił dużo trudniejszy przeciwnik. Starczy wspomnieć, że cały podstawowy skład Flory jest sporo mniej wart na rynku transferowym niż sam Luquinhas. Takie wiadomości powinny oznaczać, że polska drużyna przejedzie po Tallinie jak walec. Niestety jednak Legia nawet w starciu z takim rywalem – mimo wygranej – nie pokazała się z najlepszej strony.
Dobry złego początek
Pierwsze minuty rozegranego w Warszawie meczu Legia – Flora obfitowały w wrażenia. Niestety nie tylko w takie pozytywne. Zaczęło się emocjonująco, bo już w trzeciej minucie Bartosz Kapustka odbył efektowny rajd przez całe boisko i zakończył je udanym strzałem na bramkę. Przebiegł z piłką przy nodze kilkadziesiąt metrów i oddał strzał lewą nogą, która ogólnie uważana jest za jego słabszą. Legia znalazła się na samym początku dwumeczu w bardzo dobrej pozycji.
Euforia kibiców nie potrwała jednak długo. Kapustka tak bardzo ucieszył się ze swojego, skądinąd bardzo ładnego, gola, że… doznał kontuzji w trakcie swojej cieszynki. Zawodnik podskoczył i spróbował wylądować na dwie nogi, po czym złapał się za prawe kolano. Od razu było widać, że coś jest nie tak – radość ustąpiła i w oczach piłkarza pojawił się niepokój. Całą sytuację możesz zobaczyć na Twitterze TVP Sport.
Bartek próbował jeszcze rozbiegać kontuzję, ale po zaledwie czterech kolejnych minutach był zmuszony zejść z boiska, czym niewątpliwie osłabił drużynę. Legia musiała zmienić ustawienie i oczywiście kontynuować grę bez jednego z zawodników, który dotychczas pokazywał się z dobrej strony.
Można dyskutować, czy jego cieszynka była nieodpowiedzialna – nie było to w końcu żadne wymyślne salto, tylko po prostu podskok. Tego typu ruchy mogą się zdarzać także w trakcie gry, na przykład podczas wyskoku do główkowania. Nie chcemy więc oskarżać piłkarza o głupotę, wygląda na to, że miał po prostu pecha i kolano puściło akurat podczas cieszynki, co równie dobrze mogło się wydarzyć dziesięć minut później.
Ciężkie chwile
Dalsza część spotkania wyglądała mocno średnio w wykonaniu Legii. Już w pierwszej połowie zawodnikom zdarzyło się sporo błędów w obronie. Kończyły się one groźnymi atakami Flory, w wielu przypadkach złożonymi z kilku piłkarzy w szybkim tempie przenoszących się pod pole karne. Przed utratą gola Legię ratował Artur Boruc w bramce albo brak celności wrogiego napastnika, ale na pewno nie formacja obronna. Praktycznie przez całą drugą część pierwszej połowy oglądaliśmy zawodników Flory pod polem karnym legionistów i z akcji na akcji coraz bardziej zapowiadało się na wyrównującego gola.
Gra piłkarzy z Warszawy wzbudzała sporo wątpliwości i tylko nakręcała gości, którym niedługo po rozpoczęciu drugiej połowy w końcu udało się przekuć ofensywne starania w bramkę. W 53. minucie obrońcom Legii udało się co prawda odeprzeć pierwsze dośrodkowanie Estończyków, ale później piłka trafiła do Ojamy, który zdołał sprytnie przebić się na lewą stronę pola karnego i stamtąd po świetnym zwodzie wystawił piłkę jak na tacy Sappinenowi. Ten bez trudu wbił piłkę do bramki, Artur Boruc zupełnie nie zdołał wystarczająco szybko rzucić się na ten strzał z wyprostowanych nóg, na których akurat się znajdował. Przypominamy, że Ojamaa rozegrał kilka sezonów w Legii – więc ta asysta smakowała mu zapewne ponadprzeciętnie.
I tak impas trwał niemalże do samego końca spotkania. Drużyny atakowały w zasadzie na zmianę, choć z lekką przewagą Legii, która miała kilka dobrych sytuacji w szczególności po rzutach rożnych. Przy jednym z nich piłka niemal wylądowała w bramce, ale udało się ją wybić sprzed linii estońskiemu obrońcy. Wynik doczekał się rozstrzygnięcia dopiero w czasie doliczonym. Legia miała rzut wolny na kilkanaście metrów sprzed pola karnego, obrońcy Tallina udało się zbić dośrodkowanie, ale zrobił to na tyle nieumiejętnie, że piłka spadła prosto pod nogi dwóch zawodników Legii. Uderzenie na bramkę oddał Rafael Lopes – i szczęśliwie dla kibiców stołecznej drużyny przytomnie strzelił w bok bramki, a w rozgrywającym się chaosie bramkarz właściwie nie zdołał zareagować.
Mimo wygranej trudno o optymizm
Niektórzy mogą uznać, że to dobrze świadczy o poziomie polskiej piłki, skoro eksperci zaczynają już narzekać nawet po zwycięstwach. Tutaj mowa jednak o zespole, który w ogóle nie powinien mieć możliwości grać przeciwko Legii jak równy z równym – a wszyscy mamy świadomość, że ten mecz mógł skończyć się remisem, ba, biorąc pod uwagę jakość niektórych ataków Flory – to 2-1 mogło również paść na korzyść właśnie estońskiej drużyny.
Niestety nie mówimy tutaj o takim rodzaju meczu, w którym jedna z ekip ma niekwestionowaną przewagę i po prostu bardzo długo nie daje rady wbić zwycięskiej bramki. Przez dużą część rozgrywanego w Warszawie spotkania Flora raz po razie straszyła Legię groźnymi akcjami, nie wspominając już o golu, który pokazał, że defensywę “eLki” da się po prostu rozklepać i oszukać podstawowymi zwodami. A przecież drugi mecz będzie na wyjeździe. Czy w ogóle powinniśmy mieć powody, żeby obawiać się podróży do Tallina? To może brzmieć nieco komicznie, ale Legia tych obaw dostarczyła. Do tego będzie grać bez kontuzjowanego Bartosza Kapustki, więc trener będzie miał większy ból głowy, aby ustawić jedenastkę wbrew dotychczasowym preferencjom.
A czego spodziewamy się po kolejnej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów? Cóż, tutaj zaczynają się prawdziwe schody – choć pytanie, czy Legia nie potknie się o wycieraczkę, zanim w ogóle do nich dotrze. Po losowaniu okazało się, że zwycięzca dwumeczu Legia – Flora zmierzy się z drużyną z pary Dinamo Zagrzeb – Omonia Nikozja. Tutaj dużo większe szanse na zwycięstwo wydaje się mieć oczywiście ekipa z chorwacji, ale najważniejsze jest to, że obie te drużyny stoją na dużo wyższym poziomie niż Flora Tallin. Jeśli więc Legia chce mieć jakiekolwiek szanse na grę w Lidze Mistrzów, to musi przestawić sobie coś w psychice i w Tallinie pokazać, że spotkanie w Warszawie było drobną – bo na szczęście pozytywnie zakończoną – pomyłką przy pracy. Tylko pozytywny zastrzyk do morale, no i oczywiście wygrana albo przynajmniej remis, pozwolą stołecznej drużynie przejść do kolejnej rundy eliminacyjnej i móc liczyć na jakieś szanse zameldowania się w fazie grupowej Ligi Mistrzów.