Wymęczony remis z Węgrami

Brak powodów do optymizmu

Od prawie ćwierć wieku żaden z selekcjonerów nie potrafił odnieść zwycięstwa w swoim debiucie z reprezentacją Polski. Sztuka ta nie udała się także Paulo Sousie. Inaugurujący mecz eliminacji do Mistrzostw Świata 2022, Węgry – Polska zakończył się remisem 3:3. Ciężko jednak o pozytywne wrażenia. Nie zadowala nie tylko wynik, ale przede wszystkim gra biało-czerwonych, która przez większość czasu wyglądała tak, że wielu kibiców mogła rozboleć głowa.

Biało-czerwoni wyrwali punkt w Budapeszcie

Janusz Wójcik, Jerzy Engel, Leo Beenhakker, Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik, Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek a teraz także Paulo Sousa – to tylko część selekcjonerów, którzy w swoim debiucie nie potrafili odnieść zwycięstwa.

Pisząc o meczu Węgry – Polska, trudno być zadowolonym. Punkt zdobyty w Budapeszcie trzeba szanować, ale sam kapitan reprezentacji, Robert Lewandowski mówił, że cel na pierwsze trzy mecze eliminacyjne to minimum sześć oczek. Teraz już wiemy, że zrealizować będzie go niezwykle ciężko.

Pozostańmy jednak przy meczu Węgry – Polska. Śmiało można rzec, że spotkanie miało dwa oblicza. Pierwsze – to gorsze w wykonaniu biało-czerwonych obserwowaliśmy do 60 minuty gry. Potwierdziły się przypuszczenia części ekspertów, mówiące o tym, że Paulo Sousa ma za mało czasu, by wprowadzić swoją filozofię gry do reprezentacji Polski. Nie udał się eksperyment z trójką obrońców. Od początku meczu graliśmy bardzo nerwowo. Nie pomógł popełniony już w 6 minucie meczu błąd, kiedy po szybkiej kontrze i penetrującej prostopadłej piłce sam na sam ze Szczęsnym stanął Roland Sallai. Choć Wojciech Szczęsny mógł zachować się w tej sytuacji lepiej, to jednak całą winę za gola należy ukierunkować w stronę fatalnego ustawienia biało-czerwonej defensywy oraz wyraźnego braku zrozumienia pomiędzy grającymi ze sobą pierwszy raz Janem Bednarkiem, a Michałem Helikiem.

Fatalne 60 minut w wykonaniu Polaków

O pierwszej połowie meczu Węgry – Polska w wykonaniu biało-czerwonych ciężko napisać coś pozytywnego. Najlepszym podkreśleniem tego faktu jest to, że nie oddaliśmy nawet… jednego celnego strzału na bramkę strzeżoną przez Petera Gulasciego. Złośliwi zastanawiali się nawet, czy to kadra Jerzego Brzęczka czy Paulo Sousy. Polakom brakowało pomysłu na grę, byliśmy zdecydowanie wolniejsi od Węgrów, a w obronnym ustawieniu z trójką obrońców czuliśmy się niczym zagubione dzieci we mgle. To wszystko spowodowało, że do przerwy Polacy schodzili z zerem z przodu i jedynką z tyłu.

Pozostawało mieć nadzieję, że Paulo Sousa wstrząśnie reprezentacją w przerwie. Dokona korekt, które wyraźnie wpłyną na grę biało-czerwonych. Wystarczyło jednak zaledwie 8 minut gry po przerwie i w 53 minucie Węgrzy podwyższyli swoje prowadzenie. Zachowanie defensywy reprezentacji Polski można określić jednym, krótkim słowem: kryminał. Po serii niefortunnych zagrań w naszym polu karnym, strzałem po długim rogu, Wojciecha Szczęsnego pokonał Adam Szalai. W tym momencie zgasła już nadzieja większości kibiców na to, że z Budapesztu wrócimy z tarczą.

Polakom brakowało przestrzeni do gry. Organizacja naszej gry wyglądała też fatalnie, a obrona wyraźnie dawała po sobie znać, że w takim zestawieniu występuje po raz pierwszy. Oczy bolały, oglądać taką reprezentację Polski.

Zmiany, które dały impuls

W 58 minucie Paulo Sousa postanowił zagrać va banque. Wpuścił na boisko trzech nowych graczy. Kamil Glik zmienił zagubionego dziś Michała Helika, Kamil Jóźwiak został wprowadzony w miejsce Sebastiana Szymańskiego, a Krzysztof Piątek zastąpił Jakuba Modera. To oznaczało jedno: Sousa postawił na trzech napastników. I się opłaciło.

W 60 minucie spotkania Węgry – Polska Grzegorz Krychowiak wypuścił na skrzydle Kamila Jóźwiaka. Ten z pierwszej piłki dograł płasko w pole karne, gdzie wszystko sfinalizował Krzysztof Piątek. Gol kontaktowy był nie tylko impulsem, ale także momentem zwrotnym w grze Polaków. Wystarczyła kolejna minuta, by biało-czerwoni doprowadzili do wyrównania. Tym razem na listę strzelców wpisał się sam Kamil Jóźwiak, którego kapitalnie obsłużył Piotr Zieliński. Gulasci był bezradny wobec precyzyjnego strzału Jóźwiaka po długim rogu.

Od tego momentu mecz Węgry – Polska zmienił swoje oblicze. Polacy zaczęli kontrolować grę, prowadzić atak pozycyjny. Z minuty na minutę zyskaliśmy coraz większą przewagę optyczną. Jednak, kiedy Węgrzy zbliżali się w okolice naszego pola karnego robiło się znów niebezpiecznie. O nerwowości w poczynaniach defensywnych Polaków najlepiej dowodzi 78 minuta, kiedy to nie potrafiliśmy wybić piłki z własnego pola karnego. Dopadł do niej Willi Orban i znów wyprowadził Węgrów na prowadzenie.

Węgrzy cieszyli się jednak z prowadzenia tylko pięć minut. Po dwójkowej akcji Jóźwiaka z Bereszyńskim, ten drugi dopatrzył niepilnowanego w polu karnym Roberta Lewandowskiego. “Lewy” kapitalnie przyjął i ułożył sobie piłkę na 15. metrze, po czym kropnął nie do obrony w samo okienko. Wśród biało-czerwonych znów wróciła nadzieja na wywiezienie trzech punktów z Budapesztu, które przed meczem wydawały się być czymś oczywistym, a do 60 minuty nierealnym.

Niestety tak się nie stało. Impulsu nie dał wprowadzony w końcówce Kamil Grosicki. I choć Polacy mieli przewagę do końca meczu, to nic z tego nie wynikło. Znów zdarzały się nam pojedyncze błędy w defensywie, ale nie skorzystali z tego także zmęczeni Węgrzy. Mecz Węgry – Polska zakończył się remisem 3:3, z którego wydaje się, że bardziej zadowoleni będą Madziarzy.

Polska awansuje na MŚ 20221.55

Szanujmy punkt, ale nie taką grę

Polacy zagrali dużo poniżej oczekiwań. O meczu Węgry – Polska do 60 minuty każdy z nich, a także wszyscy polscy kibice woleliby zapomnieć. Po godzinie gra zaczęła wyglądać nieco lepiej. Wydaje się, że kluczowe w tym spotkaniu było to, czego obawiało się wielu ekspertów i komentatorów. Paulo Sousa miał za mało czasu, by wpoić w biało-czerwoną reprezentację swoją filozofię gry. Portugalczyk zdecydował się jednak zaryzykować i zagrać dobrze znaną sobie formacją na 3 obrońców. To się nie udało. W 60 minucie Sousa wprowadził korekty, które uratowały w Budapeszcie remis. Punkt trzeba szanować, ale z punktu zadowolonym być nie można.

Przed reprezentacją Polski i Paulo Sousą jeszcze wiele pracy, by w kolejnych meczach było widać poprawę. W nadchodzącym spotkaniu przeciwko Andorze raczej spodziewamy się łatwego zwycięstwa, ale kto wie, może plamę z meczu z Węgrami uda się zmazać przeciwko Anglii? Na te dwa spotkania swoje oferty wystawili już bukmacherzy.

Polska wygra z Andorą1.02
Polska wygra lub zremisuje z Anglią2.70