Ostatnia prosta mundialu

Podsumowanie meczów ćwierćfinałowych mistrzostw świata 2022

Obejrzeliśmy cztery bardzo wyrównane spotkania w fazie ćwierćfinałowej mistrzostw świata 2022. Zawodnicy zagwarantowali nam masę emocji i dwie serie rzutów karnych. Pozostałe dwa spotkania rozstrzygnęła zaledwie jedna bramka różnicy. Jak to już bywa na tym mundialu – nie zabrakło też niespodzianek.

Dogrywka, karne, awans Chorwacji

Pierwszym meczem w tej fazie było piątkowe starcie Chorwacji z Brazylią. Solidny zespół z Bałkanów miał stawić czoła fantazji prosto z Copacabany. To Canarinhos mieli dyktować warunki gry i rzeczywiście tworzyli sobie więcej okazji do zdobycia bramki. Chorwaci nie zamierzali jednak składać broni i choć w ofensywie za wiele nie pokazali, dzielnie utrzymywali bezbramkowy remis. W ten sposób doprowadzili do dogrywki, która była ich drugą po zmaganiach z Japonią w 1/8 finału. Kolejne pół godziny gry było wielkim wyzwaniem przede wszystkim pod względem fizycznym, ale wreszcie zobaczyliśmy gole.

Najpierw Neymar po błyskotliwej akcji umieścił piłkę w siatce, a gdy wydawało się że ta bramka daje awans Brazylii, do wyrównania doprowadził rezerwowy Petković. O losach awansu miały zatem rozstrzygnąć rzuty karne. W tych ponownie z dobrej strony pokazał się bramkarz Chorwatów – Dominik Livaković, który wprowadził swoją reprezentację do półfinału mistrzostw świata 2022. Brazylia musi przełknąć gorycz porażki i wracać do domu, bo choć pokazali kawał dobrego futbolu i nie przegrali ani jednego spotkania, w konkursie jedenastek lepsza była Chorwacja. Główny faworyt do wygrania mundialu odpadł z rozgrywek, a my po raz kolejny byliśmy świadkami popularnego schematu – mecz, dogrywka, rzuty karne i na koniec awans Chorwatów.

Argentyński rollercoaster

W piątkowy wieczór czekało nas starcie gigantów, ponieważ Argentyna podejmowała Holandię. Spotkanie rozkręcało się nam bardzo długo, bo aż pół godziny czekaliśmy na pierwsze celne uderzenie na bramkę. Niedługo później Albicelestes otworzyli wynik, po genialnym zagraniu Leo Messiego. Kapitan niesamowitym podaniem otworzył swojemu koledze drogę do bramki, a Molina zamienił je na gola. Prowadzenie do przerwy było jak najbardziej zasłużone, jednak nie zwiastowało one żadnego forsowania tempa. Mecz zyskał na intensywności, ale coraz więcej było nieprzepisowych zagrań i brutalnych wejść. 

Mogliśmy się zatem spodziewać, że arbiter w końcu pokaże na jedenasty metr i tak się też stało. Z rzutu karnego nie pomylił się Messi i wydawało się, że tym samym zamknął mecz. Kilka minut później na boisku pojawił się jednak Wout Weghorst, który najpierw zdobył bramkę kontaktową, a w doliczonym czasie gry doprowadził do wyrównania po znakomicie rozegranym rzucie wolnym. Czekała nas zatem kolejna dogrywka, a w niej zdecydowanie bardziej na strzeleniu gola zależało Argentyńczykom. To się nie udało i rozstrzygnąć musiały rzuty karne. W nich klasę pokazał Emiliano Martinez i Argentyna dołączyła do Chorwacji w półfinale.

Czarny koń turnieju

W sobotę do gry przystąpił ostatni afrykański zespół, czyli Maroko. Podejmowało Portugalię i choć zaszło już tak daleko, znów było skazywane na pożarcie. Ekipa Fernando Santosa nie była jednak w żaden sposób podobna do tej, która kilka dni wcześniej rozgromiła Szwajcarów. Przeważała pod względem posiadania piłki, ale nie potrafiła zagrozić bramce Bono, a gdy już jej się to udawało, marokański bramkarz popisywał się wysoką formą. Jeszcze przed przerwą to Lwy Atlasu objęły prowadzenie po jednym z dośrodkowań. Diogo Costa źle wyszedł do piłki, a jego błąd wykorzystał En Nesyri, który wpakował piłkę do siatki.

Po przerwie Portugalczycy wyraźnie przejęli inicjatywę i rzucili się do odrabiania strat. Ich próby zaskoczenia defensywy rywali spełzły na niczym i żaden z graczy nie potrafił zdobyć gola. Próbował Felix, próbował Ronaldo, a nawet na sam koniec Pepe, ale nic to nie dało. Maroko dowiozło korzystny wynik do ostatniego gwizdka i mogło cieszyć się z historycznego, bo pierwszego awansu drużyny z Afryki do półfinału mistrzostw świata. Z drugiej strony pogrzebane szanse Cristiano Ronaldo na wygranie jedynego brakującego trofeum w jego karierze. Fakt jest natomiast taki, że Maroko na pewno zagra w 2022 roku o medal.

Anglia wraca do domu

Popularne hasło “football is coming home” towarzyszy nam od ostatniego Euro. Anglicy dobrze spisywali się na tym turnieju i ponownie mieli szansę zajść daleko. Na ich drodze stanęli jednak Francuzi, którzy skutecznie pokrzyżowali im plany. Ostatnia para ćwierćfinałowa, czyli Anglia – Francja zapowiadała arcyciekawe starcie i takie też dostaliśmy. Już w 17. minucie potężnym strzałem popisał się Tchouameni i pomocnik Realu Madryt dał prowadzenie Trójkolorowym. Początek należał do Francji, ale po stracie bramki Anglicy wzięli się do roboty. Przejęli inicjatywę i zaczęli coraz bardziej napierać na bramkę Hugo Llorisa. Do tego nie przyznano im dyskusyjnego rzutu karnego i na przerwę schodzili przegrywając.

Po wznowieniu gry wciąż to Anglia kontrolowała boiskowe wydarzenia. W pole karne wpadł Saka i został sfaulowany przez wcześniejszego bohatera Francuzów. Jedenastkę na bramkę zamienił Harry Kane i mieliśmy remis. Mijały kolejne minuty i o wiele bardziej podobała się nam gra Synów Albionu, ale znów przekonaliśmy się, że to nie wrażenia wizualne są w piłce najważniejsze. Tu chodzi o strzelanie goli, a w tym lepsi byli Les Bleus. Świetne dośrodkowanie Griezmanna spadło na głowę Oliviera Giroud i napastnik zdobył decydującą bramkę. Piłkę meczową miał jeszcze na nodze Harry Kane w końcówce, przy drugim rzucie karnym. Zawodnik Tottenhamu tym razem jednak okrutnie się pomylił i posłał piłkę ponad poprzeczka. Przygoda Anglików z mistrzostwami świata w Katarze zakończyła się na ćwierćfinale, a Francja czeka na półfiniał z Maroko, który może im utorować ścieżkę do kolejnego mundialowego triumfu.